🍻 Ludzie Bezdomni Wenus Z Milo

Wenus z Milo i „Rybak” symbolizują kontrast między warstwami społecznymi. W każdym z odwiedzonych przez Judyma miejsc, bogaci istnieją obok biednych. W jednym mieście istnieją dwa różne światy. Paryż jest uznawany za stolicę europejskiej kultury i sztuki, ale w dzielnicy Cité Jeanne d'Arc ludzie żyją w skandalicznych warunkach. Język polski W oparciu o interpretację fragmentów rozdziału „Wenus z Milo” z „Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego rozważ, jak dzieła sztuki stały się symbolem drogi życiowej Tomasza Judyma. by redakcja PRACA: PRZED SPRAWDZENIEM DOSTĘP: DARMOWY CZYTANE: 9620 razy „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego to powieść modernistyczna, o tematyce społeczno – obyczajowej. Zawiera wszystkie nurty ideowe nadające jej miano powieści młodopolskiej. W sposobie prezentacji bohaterów i bohaterów opisach przyrody autor zastosował metodę impresjonistyczną. Bardzo realistycznie, szczegółowo, dokładnie i z naturalistyczną drastycznością ukazane są dzielnice biedoty w Warszawie i Paryżu. Rzeczą bardzo charakterystyczną jest nagromadzenie różnorodnych symboli: Rzeźba „Wenus z Milo”, obraz „Rybak”, rozdarta sosna, czy kwiat tuberozy. Dzieła sztuki, które Tomasz Judym podziwiał w paryskim Luwrze, skłaniają go do refleksji i kształtują kolejne kroki jego życia. Obydwa symbole są już ukazane na początku powieści, co oznacza, ze zlekceważenie ich staje się niewybaczalnym błędem. Może to oznaczać, że są ważnym, być Mozę najważniejszym, przesłaniem, wokół którego toczą się losy bohaterów. Słynna rzeźba „Wenus z Milo” staje się tematem rozważań Tomasza nad pięknem. Judym zachwyca się tym wielkim arcydziełem, aż w końcu zauważa w nim żywą kobietę. Staje się ona symbolem urody życia, tego wszystkiego, co w nim piękne, kruche i delikatne. Jest znakiem proporcji, ładu, harmonii i doskonałości: „Podłużna, smagła twarz tchnęła nieopisanym urokiem…” Później doktor Judym odnajduje obraz „Rybak” Pouvis de Chavannes’a, który widział rok wcześniej w Luksemburgu. Symbolizuje on wszystko to, czego człowiek nigdy nie chciałby doświadczyć – hańbę, nędzę i cierpienie. Jest to obraz krzywdy społecznej. Lecz płótno to nie tylko go przytłacza, ale także wywołuje w nim wzgardę – czuje niesmak, irytację i niechęć, które wznoszą się ponad uczucia żalu i współczucia. „Chudy człowiek, a właściwie nie człowiek, lecz antropoid…” Judym przypomina sobie, ze obraz ten ukazujący „przerażający produkt ludzkości” wzbudzał wśród wielkich dam i pachnących mężczyzn łzy. Łzy goryczy i uświadomienia sobie tego, co stworzyli. Najistotniejsze w utworze jest połączenie tych dwóch symboli na zasadzie kontrastu. Żeromski pokazuje, że każda rzecz, sytuacja i człowiek ma dwie strony – dobrą i złą, które od wieków ze sobą walczą. Ta symbolika jest wszechobecna w powieści. Funkcjonuje przede wszystkim w sposobie prezentacji świata przedstawionego. Rzeczywistość powieściowa oparta na prawach kontrastu odsłania gorzką prawdę o urodzie świata i jego nędzy. Ukazany jest dualizm każdego z miast, w którym toczy się akcja. Paryż jest piękny, zabytkowy, przesycony zapachem cudownych kwiatów. To miasto kultury, nauki i poezji. Lecz Judym: „Opasanym wzrokiem mierzył brudną, prawie czarną wodę Sekwany”. Z drugiej strony jest to miasto pełne nędzy i ubóstwa: odraża smród niemytych i gnijących ciał. Wszędzie szarość i odrapane budynki. Warszawa jest brudna, ludzie pracujący w fabryce cygar i hucie żelaza nie mają żadnych praw. Nic tylko smród, głód i ubóstwo. Z okien wyglądają chore, zielone twarze. Obraz ten kontrastuje z marmurowym, pokrytym grubymi dywanami i umeblowany wystawnymi sprzętami salonem doktora Czernisza. Cisy to kurort zabiegający o uznanie w Europie, szczycący się gośćmi z arystokratycznych rodzin; pachnący, otoczony zielonymi lasami. Jednak, gdy bardziej się przyjrzeć można zauważyć, ze drzewa chorują, woda jest brudna i śmierdząca, w stawie pływają chore ryby. Ludzie w czworakach chorują na malarię z powodu brudnej wody, są biedni i głodni. Podobnie jak Warszawa, Śląsk jest szary, brudny i smutny, ale istnieją tam takie miejsca jak biuro Kalinowicza, w którym panuje przepych, piękno i bogactwo. Najistotniejszą sprawą jest jednak, to jak bohaterowie powieści są zestawieni z metodą kontrastu w utworze. Ważną rolę odgrywa to, iż jest to powieść mająca wiele cech powieści psychologicznej, dlatego też portrety psychologiczne, myśli i ideały bohaterów są szeroko rozbudowane. W kształtowaniu drogi życiowej doktora Judyma ważną rolę odgrywa jego wewnętrzny przymus pomagania innym spowodowany wyrzutami sumienia z powodu tego, ż tylko jemu z całej rodziny udało się wyjść z nędzy. Cały czas pamięta o swoim pochodzeniu i ma świadomość przeklętego długu wobec klasy, z której się wywodzi. Jego potrzeba pomocy innym i wyrzuty sumienia sprawiają, że rezygnuje ze szczęścia osobistego i odrzuca miłość Joasi. Uważa, że jedynie dzięki życiu w samotności, bez potrzeby opiekowania się rodziną może w pełni poświęcić się pracy społecznikowskiej. Ponad to Tomasz jest człowiekiem impulsywnym i często pochopnie podejmuje decyzje. Właśnie rozdarta sosna symbolizuje stan ducha, w jakim znajduje się doktor Judym. Jest on rozbity duchowo między dwoma wartościami. „Wenus z Milo” i obraz „Rybak” to symbole uczuć, które walczą ze sobą przez całe życie Tomasz Judyma. W efekcie żadna z nich nie zwycięży, mimo, że bohater decyzję podejmie. Przez zastosowanie kontrastu w utworze nasz bohater staje się postacią tragiczną targaną sprzecznymi wartościami. wenus z milo opis ludzie bezdomni pdf >> download wenus z milo opis ludzie bezdomni pdf >> read onlineread online >, ze studentkami, z białogłowami jednym słowem, co się nazywa. Ale z tymi! To jest tak jakby wiek dziewiętnasty, podczas kiedy ja żyję jeszcze z prapradziadkami na początku osiemnastego. Nie posiadam sztuki rozmawiania, zupełnie jakby pisarz prowentowy chciał układać dialogi á la Lukian dlatego, że umie pisać piórem... Nie bawiłbym się, tylko bym dbał, żeby nie zrobić czegoś z szewska. Może to i lepiej... Ach, jak to dziwnie... Każda z tych bab tak jakoś żywo interesuje człowieka, każda; nawet ta stara; to istota nowoczesna, wyobrazicielka tego, co tytułujemy kulturą. A ja, cóż ja... szewczyna..." - Nie powiedziałam, że doktorek będzie już na nas czekał! - zawołała tuż za nim panna Wanda. Judym odwrócił się prędko i ujrzał przed sobą wszystkie cztery znajome. Twarze ich były wesołe. Wśród miłej rozmowy panie wdrapały się na imperial, Judym z precyzją windował tam babcię. Gdy się znalazły tak wysoko, przed oczyma ich ukazała się ruchliwa toń Sekwany. Pędziła między granitowymi brzegi zdyszana, udręczona, jakby w ostatnim wysiłku robiła bokami. Nieczysta, zgęstniała, bura, prawie ciemna woda, w której chlupały parostatki rycząc co chwila, sprawiała smutne wrażenie, jak niewolnica, której szczupłe ręce obracają ciężkie żarna. - Jaka mała, jaka wąska... - mówiła panna Joanna - Phi!... wygląda jak wnuczka Wisły! - Zupełna karykatura Izary... - rzekła panna Natalia. To prawda! Panno Netko, pamięta pani Izarkę, Izunię, naszą jasnozieloną, czystą jak łza... - unosiła się panna Wanda. - Ech, jak łza... - wtrącił Judym - Co, nie wierzy pan! Babciu, ten pan formalnie wyznał, że nie wierzy w czystość Izary. - Rzeczywiście, jakaż to okropna woda! - mówiła wiekowa dama usiłując zamazać co prędzej ostatnie słowa panny Wandy, które nie wiedzieć czemu wywołały rumieniec jak przelotny obłoczek na twarzy panny "Netki". W chwili kiedy Judym zamierzał spełnić coś statystycznie- uczonego o wodzie Sekwany, tramwaj beknął przeciągle i wyginając swe wagony na zwrotnicach, niby członki długiego cielska, posunął się wzdłuż brzegu czarnej rzeki. Gałęzie kasztanów z długimi liśćmi kołysały się tuż obok twarzy jadących. Sadza i ostre pyły miejskie wżarły się już w jasną zieloność miękkich powierzchni i obłóczyły je z wolna jak gdyby w śniedź rudawą. Dzień był chmurny. Co chwila przemykały się nad okolicą już to głębokie cienie obłoków, już popielate światło zasępionego przedpołudnia. Ale nikt na to uwagi nie zwracał, gdyż przyciągały wszystkę domki z różowego kamienia na przedmiejskich ulicach. - Cóż to za kamienie? Co za kamienie, panie, panie? - nastawała panna Wanda. Zanim jednak zdążył zebrać myśli, już mu dała pokój, z uśmiechem zwracając głowę w przeciwną stronę. Nad ogrodami, które ze wzgórza zbiegały tam ku rzece, unosił się i wypełniał całe powietrze zapach róż upajający, rozkoszny... Gdzieniegdzie między drzewami widać było ogromne rabaty przebijające się na zewnątrz zielonej zasłony płomieniem pąsowej i żółtej barwy. Judym obserwował twarze swych pań. Wszystkie nie wyłączając staruszki były jakby natchnione. Zwracały się mimo chęci w kierunku źródła prześlicznej woni i z przymkniętymi powiekami, z uśmiechem na wargach wciągały ją nozdrzami. Szczególniej twarz panny Natalii przykuwała w owej chwili jego uwagę. Ta istota, pochłonięta przez zapach różany, zdawała się być niby jasny motyl, dla którego ten kwiat został stworzony i który sam jeden ma do niego tajemnicze prawo. Spomiędzy ogrodów wydzierały się tu i ówdzie sczerniałe mury i kominy fabryk, podobne do wstrętnego kadłuba i obmierzłych członków jakiegoś pasożyta, który z brudu się rodzi i nim żyje. Nad wodą i daleko wzdłuż brzegu wlokły się domy przedmieścia biedne, ordynarne i małe. W pewnym miejscu otworzył się przed wzrokiem, jak czeluść, skład węgla roztrząsający na sąsiednie ściany, drzwi i okna swój czarny oddech. Daleko w przestrzeni widać było przymglony las Meudon. - Cóż pani się najbardziej podobało w Paryżu?- rzekł Judym do panny Natalii, która obok niego siedziała. Było to jedno z zapytań przygotowanych jeszcze wczoraj, jak lekcja. - W Paryżu? - mówiła rozciągając ten wyraz z uśmiechem na ślicznych wargach. - Podoba mi się, to jest sprawia mi przyjemność, wszystko... Ruch, życie... Jest to jak burza! Na przykład w okolicy Gare Saint-Lazare - nie wiem, jak się ta ulica nazywa gdy się jedzie w powozie i gdy się widzi tych ludzi pędzących trotuarami, te fale, fale... Hucząca powódź... Raz widziałam powódź okropną u stryja, w górach. Woda nagle wezbrała... Wtedy chciało się wołać na nią: wyżej, prędzej, leć! Tu to samo... - A pani? - zapytał Judym pannę Wandę. - Mnie... to samo... - mówiła prędko - a oprócz tego Louvre. Tylko nie ten malowany. Fe!.. Wać pan, tamten. Teraz, rozumie się, skieruje pan swoje pytanie do "ciotki" Joasi, chociaż od nie trzeba było zacząć, bo ona jest nauczycielką i kochaneczką. Widzi jegomość - mała rzecz, a wstyd. Otóż ja panu powiem. Pannie Joasi podoba się primo "Rybak" secundo "Myśl", trzecio "Wenus", czwarto... Zresztą nam się wszystkim ogromnie podoba i "Rybak" i "Myśl"... Babci... - Cóż to za myśl? - To pan tego nawet nie wie! A wiecie co... "Myśl" wymalowana, w nowym ratuszu. Z zamkniętymi oczami, chuda, młoda dla mnie osobiście wcale nieładna. - Ach, w ratuszu... - W ratuszu, ach... Teraz "Rybak" w galerii jakiej to?.. - Właśnie ciekawi jesteśmy, w jakiej? O to nam tylko chodzi.. w jakiej... - wtrąciła babka. - Zaraz... Myśli babunia, że takiego głupstwa nie wiem. O, przeprasza się delikatnie szanowną publiczność: za Sekwaną, w tym ogrodzie, gdzie to woda i te kaczki z czubami... - Luksemburskim... - szepnęła panna Natalia: - W Ogrodzie Luksemburskim! - Zna pan "Rybaka" Puvis de Chavannes'a?- rzekła panna Podborska. - "Rybaka"? nie przypominam sobie... - Taki z pana znawca i paryżanin - drwiła panna Wanda wydymając wargi ze - Alboż to ja jestem znawca i paryżanin? Ja jestem pospolity chirurg... Kiedy to mówił, ukazał mu się obraz, o którym była mowa. Widział go przed rokiem i uderzony niewypowiedzianą siłą tego arcydzieła zachował je w pamięci. Z czasem wszystko, co stanowi samo malowidło, szczególną rozwiewność barw, rysunek figur i pejzażu, prostotę środków i całą jakby fabułę utworu, przywaliły inne rzeczy i zostało tylko czujące wiedzenie o czymś nad wszelki wyraz bolesnym. Wspomnienie owo było jak mętne echo czyjejś krzywdy, jakiejś hańby bezprzykładnej, której nie byliśmy winni, a która przecie zdaje się wołać na nas z ziemi dlatego tylko, że byliśmy jej świadkami. Panna Joanna, która rzuciła pytanie o "Rybaka", siedziała na końcu ławki za obydwiema panienkami i babcią. Czekając odpowiedzi wychyliła się trochę i uważnie przyglądała Judymowi. Ten, z konieczności, patrząc w te oczy jasne, prawdziwie jasne, podniecony ich wynurzeniem zachwytu, które zastępowało w zupełności tysiąc słów opisu płótna Puvis de Chavannes'a, zaczął przypominać sobie nawet barwy, nawet pejzaż. Uniesienie tych oczu zdawało się przytaczać mu obraz, podpowiadać dawno zatarte wrażenie. Tak, pamiętał... Chudy człowiek, a właściwie nie człowiek, lecz antropoid z przedmieścia wielkiej stolicy, obrosły kłakami, w koszuli, która się na nim ze starości rozlazła, w portkach wiszących na spiczastych kościach bioder, stał znowu przed nim ze swą podrywką zanurzoną w wodę. Oczy jego spoczywają niby to na pałąkach trzymających siatkę, a jednak widzą każdego człowieka, który przechodzi. Nie szukają współczucia, którego nie ma. Ani się żalą, ani płaczą. "Oto jest pożytek wasz ze wszystkich sił moich, z ducha mojego..." - mówią doły jego oczu zapadłych. Stoi tam ten wyobraziciel kultury świata, przerażający produkt ludzkości. Judym przypomniał sobie nawet uczucie zdumienia, jakie go zdjęło, gdy słyszał i widział wrażenie innych osób przed tym obrazem. Skupiały się tam tłumy wielkich dam, strojnych i pachnących dziewic, mężczyzn w "miękkie szaty odzianych". I tłum ten wzdychał. Łzy ciche płynęły z oczu tych, którzy tam przyszli obarczeni łupami. Posłuszni rozkazowi nieśmiertelnej sztuki przez chwilę czuli, jak żyją i co stwarzają na ziemi. - Tak - rzekł Judym - prawda, widziałem ten obraz Puvis de Chavannes'a w Galerii Luksemburskiej. Panna Joanna cofnęła się za ramię pani Niewadzkiej. Doktor ujrzał tylko jej białe czoło otoczone ciemnymi włosami. - Jak tam panna Netka beczała... Jak beczała!... szepnęła Judymowi panna Wanda prawie do Zresztą my wszystkie... Mnie samej leciały z oczu łzy takie ogromne jak groch z kapustą. - Ja nie mam zwyczaju... - uśmiechnęła się panna Natalia. - Nie? - spytał doktor, leniwie mierząc ją wzrokiem. - Bardzo mi żal było tego człowieka, szczególniej tych jego dzieci, żony... Wszystko to takie chude, jakby wystrugane z patyków, podobne do suchych witek chrustu na pastwisku... - mówiła rumieniąc się a jednocześnie z uśmiechem przymykając oczy. - Ten "Rybak" zupełnie podobny jest do Pana Jezusa, ale to jak dwie krople wody. Niech babcia powie... - "Rybak"? A tak, podobny, istotnie... - mówiła stara pani, zajęta rozpatrywaniem krajobrazu. Tramwaj wjechał w ulicę miasteczka Sévres i zatrzymał się przed piętrowym domem. Podróżni z imperialu mogli zajrzeć wprost do numerów austerii. Nie był to widok dla panien. Pijany żołnierz, w kepi na bakier, obejmował wpół wstrętną dziewczynę i para ta wychyliwszy się z okna robiła do jadących małpie miny. Na szczęście tramwaj puścił się w dalszą drogę. Ledwie wydostał się za ostatnie domy mieściny, na pustą i smutną przestrzeń w szczerym polu, ściemniło się raptem. Zerwał się ostry wiatr. Las najbliższy oblókł się w jakąś szarą ciemność i wkrótce gęsty, gruby deszcz sypnął jak ziarno. W wagonach powstała panika. Smugi deszczu, wdzierały się pod daszek tnąc z boku i zalewały ławki. Wszystkie panie zbiły się w gromadkę i w miejscu najbardziej zasłoniętym otuliły się sukniami, ile mogły. Judym po rycersku osłaniał je od deszczu swoją figurą. Gdy tak stał, plecami wsparty o poręcz, zauważył wysuniętą z głębi mnóstwa skupionych sukien czyjąś nóżkę. Stopa w płytkim lakierowanym pantofelku na wysokim obcasie wspierała się o żelazny pręt balustrady, a wysmukła noga w czarnej, jedwabnej pończosze odsłonięta była daleko. Judym przemyśliwał, komu należy przypisać ten uroczy widok. Poczytywał go za wynik trafu i nieuwagi, toteż lękał się wznieść oczy i tylko z cienia rzęs spełniał złodziejstwo z włamaniem się i premedytacją. Pociąg wszedł w olbrzymią aleję wersalską. Rozrosłe, odwieczne drzewa zasłoniły nieco podróżnych od deszczu Panie starały się jako tako otrząsnąć i wygładzić swe szaty. Śliczna nóżka nie znikała. Krople deszczu pryskały na błyszczącą skórę strącając niby uderzeniami palców lekki pył z krótkiej przyszwy i ginęły w miękkim jedwabiu. Judym wiedział już teraz, czyja to własność. Podniósł oczy na twarz panny Natalii i uczuł, jak zatapiają się w nim zimne kły rozkoszy. Panienka miała, jak zwykle, oczy spuszczone Czasami tylko jej brwi, dwie linijki nieznacznie zgięte, unosiły się nieco wyżej, niby dwie dźwignie ciągnące do góry uparte powieki. Na wargach, z których dolna była leciutko odchylona, stał uśmiech nieopisany, uśmiech pełen jadu i swawoli. "Ach, tak..." - myślał Judym przypatrując się tej twarzy szczególnej Panna Natalia wyczuła wzrok jego. Barwa jej policzków przeszła w bladość, która, zdawało się, roztopiła w sobie uśmieli otaczający usta. Wówczas jeszcze bardziej modrymi stały się cienie dokoła zamkniętych oczu i ostrzejszą linia chrząstkowatego nosa. Tramwaj zajechał dość szybko na plac przed pałacem wersalskim i podróżni spiesznie opuścili jego obmokłą górną platformę. Doktor zdobył i utorował dla swych towarzyszek miejsce w małej budce stacyjnej, gdzie wbiło się tyle osób, że literalnie trudno było poruszyć ręką. Zdarzyło się, że doktor Tomasz stał za plecami panien Joanny i Natalii. Reszta pasażerów tramwaju tłocząc się do budyneczku w rejteradzie przed deszczem wprost złożyła ciało ostatniej z tych panien na piersiach Judyma. Twarz jej znajdowała się tuż obok jego wąsów. Rozstrzępione przez modę i deszcz płowe włosy panny Natalii snuły się po jego twarzy, ustach, oczach, wywołując wstrząsające dreszcze. W całym zgromadzeniu panowało milczenie. Przerywał je tylko ciężki oddech jakiegoś astmatycznego grubasa. Deszcz nieprzerwanymi strugami, z chlupaniem ściekał z daszka i zasłaniał otwarte drzwi jakby ciemną kotarą. W pewnej chwili panna Natalia usiłowała poruszyć się, ale tylko lewym ramieniem oparła się na barku Judyma. Wówczas jeszcze wyraźniej zarysował się przed jego rozmarzonymi oczyma profil jej twarzy. Chciała o czymś mówić, ale tylko uśmiechnęła się prędko... W pewnej chwili uniosła wiecznie spuszczonych powiek i przez moment czasu śmiało, badawczo, upajająco patrzała mu w oczy. Tuż obok drzwi stała pani Niewadzka. Miała najwięcej ze wszystkich powietrza, a mimo to dech jej był ciężki, a twarz mocno czerwona. - Wiecie wy, moje pannice - rzekła swym szeptem donośnym - że wolałabym moknąć na deszczu, niż łykać oddechy tych m a r s z a n d e w e n ó w. - Skądże babcia wie, że to są marchands de vin ? - Bagatela! - rzekła staruszka błyskając wypukłymi oczyma. - Dmą mi wprost na twarz dwie skwaśniałe piwnice i jeszcze się będzie pytała, skąd wiem... Mówiła to do panny Wandy, ale Judym słyszał ich rozmowę. Co do niego, to nie miał wcale zamiaru przekładać deszczu nad ścisk w lokalu tramwajowym, Rzekł jednak do pani Niewadzkiej po polsku: - Moglibyśmy rzeczywiście prędko przebyć plac. To blisko.., Ale panie zmokną... Nie mamy nawet parasola... Mówiąc te słowa podał się nieco naprzód, jak gdyby miał zamiar wyprowadzić starszą panią z tłumu. Wtedy całe jego ciało zetknęło się z ciałem panny Natalii, odzianym w delikatne, wiotkie suknie. Rozpłomienionymi oczyma wpatrywał się w blade, zimne, kamienne rysy twarzy o spuszczonych powiekach. Deszcz z wolna ustawał i tylko z rynny sąsiedniego domu zlewała się z nieustającym głośnym szelestem struga wady. Kilku mężczyzn uzbrojonych w parasole wysunęło się z domku. Wolnego miejsca przybyło, a mimo to panna Natalia przez zachwycającą chwilę nie zmieniała swej sytuacji. Wreszcie i ona posunęła się ku drzwiom w ślad za młodszą siostrą, która już przez wyciąganie rąk na zewnątrz drzwi badała, czy deszcz jeszcze pada. Nim ustał zupełnie, zaświecił na chwilę wesoły blask słońca. Kamienie pochyłego placu migotały jakby obsypane szkłem tłuczonym, a widok ten wywabił wszystkich z ciasnej nory. Judym podał ramię babci i całe towarzystwo szybko podążyło ku pałacowi. W długich i wielkich salach, wobec ścian zawieszonych historycznymi malowidłami, jednolita gromadka jak gdyby się rozdzieliła. Każda z osób przypatrywała się na swoją modłę lichym płótnom niższego piętra. Wkrótce te malunki poczęły nużyć. Judym szedł jak gdyby przez długie, długie strzyżone aleje i martwił się bezwiednie, że końca ich - ani śladu. Był już zresztą w Wersalu, więc ani komnaty królewskie, ani sala lustrzana nie zaciekawiały go bardzo. Stąpał wolno po prawicy starej damy, która stawała co kilka kroków i przykładając do oczu lornetkę na długiej rączce szylkretowej niby to obserwowała malowidła. Szereg bitw Napoleońskich, tłumy wojska, teatralne twarze i gesty wodzów, dzikie spienione rumaki - przesuwały się w oczach doktora jakby szeregi odległych, młodzieńczych rojeń. Gdzieś daleko zatrzymano się przed białym, marmurowym posągiem umierającego Korsykanina. Kiedy całe towarzystwo wracało z tamtej okolicy pałacu i kiedy znowu mijano sale pełne batalii, stara pani ujęła wpół pannę Joannę i rzekła: - Jesteśmy daleko stąd, w świecie bohaterów... Marzymy, marzymy. Panna Joanna zarumieniła się, a raczej sczerwieniła się, i zmieszana bąkała: - Nie... ale gdzież tam!... co znowu!... Ja tylko tak sobie... Od tej chwili, pomimo że Judym bardzo niewidocznie ją śledził, trzymała się na wodzy i usiłowała spędzić z twarzy historię doznanych wrażeń. Szczegółowo zwiedzono apartamenty królewskie. Gdy już pani Niewadzka z miną bardzo uroczystą wysłuchała wszystkiego, co jej rozpowiadał z nadzwyczaj plastycznymi ruchami oprowadzający szwajcar, i gdy obszedłszy małe saloniki skierowała swe towarzystwo ku wyjściu, panna Wanda obejrzała się poza siebie i syknęła: - Panno Netko, idziemy! Judym poszedł za wzrokiem najmłodszej z dziewic i przypatrzył się pannie Joannie. Stała oparta o jedno z niewielkich krzeseł, kryte nikłym błękitnawym adamaszkiem, i patrzyła w okno. Wyraz twarzy jej był tak dziwny, że Judym wstrzymał się mimo woli. Później zbliżył się do niej i rzekł nawiązując myśl do tego, co portier mówił przed chwilą: - Myśli pani o Marii Antoninie ? Spojrzała na niego z zakłopotaniem, jak osoba ujęta na gorącym uczynku, i wahającym się głosem mówiła: - Widać stąd, przez to okno, wielki dziedziniec i bramę. Tamtędy... Tamtędy wdarł się motłoch. Pijane kobiety, mężczyźni uzbrojeni w noże. Maria Antonina widziała z tego okna! Doznałam tak dziwnego wrażenia... Cały ten straszny tłum krzyczał: "Śmierć Austriaczce!" I tędy, tymi drzwiami uciekła tędy uciekła... - Panno Joasiu... - nawoływano. - Ale wspomniała pani o wrażeniu. - Wspomniałam o wrażeniu... - mówiła spuszczając oczy i blednąc jeszcze bardziej. - My, proszę pana, jesteśmy bardzo tchórzliwe. Boimy się nie tylko na jawie, ale i w tak zwanych marzeniach. Ja zlękłam się bardzo tego motłochu, o którym właśnie myślałam. - Motłochu? - mówił Judym - Tak... To jest krzyku ich. Zlękłam się, sama nie wiem, czegoś takiego... Podniosła oczy niewinne, o przedziwnym jakimś wyrazie strachu czy boleści. Jeszcze raz rzuciła na małe izdebki wejrzenie pełne serdecznego żalu i poszła prędko za towarzyszkami. W powrocie z Wersalu do Paryża koleją zatrzymano się w Saint-Cloud. Stanąwszy na wzgórzu, tuż za dworcem kolejowym, panny wydały okrzyk. U nóg ich leżała, ciągnąc się w głąb kraju i gubiąc w rudych mgłach, pustynia kamienna: - Paryż. Barwa jej była czerwonawa, ryża, tu i ówdzie rozdarta przez dziwaczny znak ciemny, przez Łuk Tryumfalny, wieże kościoła Notre-Dame albo wieżę Eiffla. Z krańców niedościgłych dla oka mgły zabarwiały się błękitnawymi smugi. Stamtąd płynęły dymy fabryczne snując się z kominów podobnych w dali do grubych biczysk. Te baty pędzą rozrost pustyni. Odgłos jej życia tam nie dochodził. Wydawało się, że skonała i zastygła w swej kamiennej, chropawej formie. Jakieś dziwne wzruszenie ágarnęło przybyłych, wzruszenie takie, jakiego doświadcza się tylko na widok wielkich zjawisk przyrody: w górach, pośród lodowców albo nad morzem. Judym siedział obok panny Tali, ale nawet a tym sąsiedztwie zapomniał. Tonął oczyma w Paryżu. W głowie jego przegryzały się myśli bez związku, własne, niepodzielne, niżej świadomości stojące postrzeżenia, z których się zwierzyć człowiek nie jest w możności. Wtem zadał sobie wyraźne pytanie: "Dlaczegóż tamta powiedziała, że się zlękła wyjrzawszy oknem z sypialni Marii Antoniny?" Oderwał oczy od widoku miasta i chciał znowu przypatrzeć się pannie Joasi. Teraz dopiero lepiej zauważył, jaki jest jej profil Broda miała kształt czysto sarmacki czy kaukaski . Wysuwała się nieco, a w taki sposób, że między nią i dolną linią nosa tworzyła się jakby prześliczna parabola, w głębi której kwitły różowe usta. Gdy tylko rysy twarzy rozwidniał blask wrażenia, w mgnieniu oka wargi stawały się żywym ogniskiem. Wyraz ich zmieniał się, potężniał albo przygasał, ale zawsze miał w sobie jakąś szczególną siłę prawdziwej ekspresji. Patrzącemu przychodziła do głowy myśl uparta, że nawet impuls zbrodniczy odzwierciedliłby się w tej twarzy z taką samą szczerością jak radość na widok rozkwitłych irysów, wesołych barw krajobrazu, dziwnych fantazji malarskich, a również na widok pospolitych przedmiotów. Widać było, że każda rzecz staje wobec tych oczu jako zjawisko naturalne i dobre. Czasami jednak przebijała się m nich zmęczona niechęć i uśmiech zabity. Ale i w tym było coś dziecięcego: szczerość, szybkość i potęga. Jak wyraz twarzy, tak samo ruchy panny Joanny miały w sobie coś... niepodobnego... Jeżeli chciała oddać słowami to, co czuła, bardzo żywo, prędko, na mgnienie oka wznosiła ręce, a przynajmniej brwi, jakby uciszała wszystko zdolne zagłuszyć ową melodię jej myśli, wyrazów, uśmiechów i poruszeń ciała. "Kogo ona przypomina? - myślał doktor, od niechcenia patrząc na jej czoło i oczy. - Czym jej nie widział gdzie w Warszawie?" I oto przyszło mu do głowy miłe a nielogiczne notabene, że ją przecie widział wczorajszego dnia przed tym białym uśmiechniętym posągiem... Na dworcu Saint Lazare rozstał się z turystkami: Stara pani zawiadomiła go, że nazajutrz wyjeżdża ze swą "bandą" do Trouville, a stamtąd do Anglii. Judym pożegnał je ostentacyjnie i wrócił trochę znużony do swojej klety. Posąg „Wenus z Milo” jest dziełem twórcy szkoły rodyjskiej, którym według przypuszczeń mógł być Aleksander z Antiochii – jego podpis miał widnieć na podstawie rzeźby, nie zachowanej do czasów współczesnych. Dzieło powstało prawdopodobnie pomiędzy 150 a 125 rokiem p.n.e., a w późniejszym czasie spotkały je dosyć Autor powieści Ludzie bezdomni : Stefan Żeromski Miejsce akcji : Paryż, Warszawa, Cisy , Zagłębie Dąbrowskie – Sosnowiec Czas akcji : dziewięćdziesiąte lata XIX wieku Budowa powieści Ludzie bezdomni I tom 1 rozdział Wenus z Milo 2 rozdział W pocie czoła 3 rozdział Mrzonki 4 rozdział Smutek 5 rozdział Praktyka, 6 rozdział Swawolny Dyzio 7 rozdział Cisy 8 rozdział Kwiat tuberozy 9 rozdział Przyjdź 10 rozdział Zwierzenia II tom 1 rozdział Poczciwe prowincjonalne idee 2 rozdział Starcy 3 rozdział „Ta łza, co z oczu twoich spływa 4 rozdział O świcie 5 rozdział W drodze 6 rozdział O zmierzchu 7 rozdział Szewska pasja 8 rozdział Gdzie oczy poniosą 9 rozdział Glikauf! 10 rozdział Pielgrzym 11 rozdział Asperges me… 12 rozdział Dajmonion 13 rozdział Rozdarta sosna
Tom I. Fabuła powieści skupia się głównie wokół historii doktora Tomasza Judyma. Podczas odbywania praktyk w Paryżu, spotyka on w Luwrze przed posągiem Wenus z Milo Polki: panią Niewadzką z wnuczkami – pannami Orszeńskimi (Natalią i Wandą) oraz ich nauczycielkę – Joannę Podborską. Po roku Judym wraca do Warszawy.
„Ludzie bezdomni” - streszczenie szczegółowe Tom I Wenus z Milo Opis wycieczki doktora Tomasz Judyma i czterech poznanych przez bohatera Polek po galerii w Luwrze oraz Wersalu. Zachwycanie się posągiem Wenus z Milo oraz skonfrontowanie go z obrazem „Rybak” autorstwa francuskiego malarza Puvis de Chavannes’a. Doktor Tomasz Judym przebywał od piętnastu miesięcy na praktyce chirurgicznej w Paryżu. W wolnych chwilach zwiedzał piękne miasto, spacerując po jego ulicach i pilnie obserwując Francuzów. Zachwycał się pięknem tamtejszej przyrody, architektoniczną spuścizną francuskich artystów, a nawet powozami arystokratów, które ... więcej* * * Tom I Wenus z Milo Opis wycieczki doktora Tomasz Judyma i czterech poznanych przez bohatera Polek po galerii w Luwrze oraz Wersalu. Zachwycanie się posągiem Wenus z Milo oraz skonfrontowanie go z obrazem „Rybak” autorstwa francuskiego malarza Puvis de Chavannes’a. W pocie czoła Po powrocie do Warszawy Tomasz odwiedza swego starszego brata Wiktora i jego rodzinę – żonę Teosię i dwójkę dzieci. Mężczyźni zwierzają się wzajemnie z tajemnic dzieciństwa oraz teraźniejszych problemów. Mrzonki Bohater wygłasza swój odczyt o współczesnym stanie higieny, negując przy tym sta... więcej* * *Partner serwisu: kontakt | polityka cookies Plan wydarzeń „Ludzi bezdomnych”. Tom I. 1. Doktor Tomasz Judym w Luwrze, pod paryskim posągiem Wenus Milo, symbolizującym piękno i miłość, spotyka panny Orszeńskie, panią Niewadzką oraz Joannę Podborską. 2. Wspólna wycieczka do Wersalu. 3. Rozmowa na temat obrazu Pierre’a Puvisa de Chavannese’a „Rybak”. 4. Stała tak w półmroku „wynurzająca się”, Anadiomene [8], niebiańska, która roznieca miłość. Obnażone jej włosy związane były w piękny węzeł, krobylos. Podłużna, smagła twarz tchnęła nieopisanym urokiem. Gdy Judym wpatrywał się coraz uważniej w to czoło zamyślone, dopiero zrozumiał, że ma przed sobą wizerunek bogini. Wenus Z Milo Ludzie Bezdomni. Symboliczny jest tytuł utworu, a także niektóre tytuły poszczególnych. Symboliczny jest tytuł utworu, a także niektóre tytuły poszczególnych. Miastotomasz judym wracał przez champs elysees z lasku bulońskiego, dokąd jeździł ze swej dzielnicy koleją obwodową. „Ludzie bezdomni” – streszczenie szczegółowe. Tom 1. Wenus z Milo. Tomasz Judym studiuje w Paryżu medycynę. Pewnego dnia, gdy zwiedza Luwr i podziwia posąg Wenus z Milo, słyszy rozmowę w języku polskim. Tak poznje panią Niewadzką, jej dwie wnuczki, Wandę i Natalię oraz ich guwernantkę, Joannę Podborską. Dziewczyna pamięta go jeszcze z czasów, gdy mieszkała w Warszawie i widywała go w tramwaju. Nazywała go wtedy „ślicznym jegomościem w cylindrze”. Do oficjalnego pierwszego spotkania doszło jednak w Paryżu, pod posągiem Wenus z Milo. Nabiera to symbolicznego znaczenia, ponieważ Wenus jest rzymską boginią miłości. Podborska
Ludzie bezdomni, tekst tomu II. Poczciwe prowincjonalne idee. Starcy. Ta łza, co z oczu twoich spływa. O świcie. W drodze. O zmierzchu. Szewska pasja. Gdzie oczy ponosą.
Sprawdź >> Cała akcja powieści „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego jest zorganizowana wokół dominującego motywu cierpienia. Można powiedzieć, że to uczucie po trochu definiuje każdego z bohaterów. „Nikt nań uwagi nie zwracał, więc mógł w przerwach między pytaniami gospodyni ćwiczyć do woli swój esprit d'escalier. Podczas dość chaotycznej i przypadkowej wędrówki po muzeum uwagę Judyma przykuwa posąg Wenus z Milo, w powieści - symbolu zmysłowej milości i swobodnego pielęgnowania osobistego szczęścia (podobne - symboliczne - znaczenie ma wspomniany w rozmowie Rybak Puvis de Chavannesa - znak cierpienia i ofiary). Mit o Heraklesie. Herakles był herosem, który narodził się ze związku Zeusa i królowej Alkmeny. Wyróżniała go wielka siła, bohaterstwo, odwaga, śmiałość i męstwo. Ojciec Heraklesa chciał by był nieśmiertelny więc przysunął go do piersi śpiącej Hery, ta jednak odtrąciła dziecko i zaczęła mścić się na Heraklesie. „Ludzie bezdomni” - streszczenie w pigułce Tom I Wenus z Milo Opis wycieczki doktora Tomasz Judyma i czterech poznanych przez bohatera Polek po galerii w Luwrze oraz Wersalu. Zachwycanie się posągiem Wenus z Milo oraz skonfrontowanie go z obrazem „Rybak” autorstwa francuskiego malarza Puvis de Chavannes’a. W pocie czoła Przydatność 60% Ludzie Bezdomni - doktor Judym. Praca kontrolna z j. Polskiego nr 1, rok szkolny 2005/2006 „Czy doktor Judym jest postacią tragiczna w „ludziach bezdomnych” S.Żeromskiego” „Ludzie bezdomni” to powieść o młodym idealiście, Tomaszu Judymie, który choć ubogi z pomocą ciotki kończy studia medyczne i zamierza poświęcić życie lekarskiej służbie ubogim i Mitologia - zbiór mitów. Nie są to zwykłe baśnie, w przypadku starożytnych pełniły funkcje poznawcze, objaśniały niezrozumiałe zjawiska i przybliżały porządek świata. Początkowo miały jedynie formę ustną, toteż przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Mit - opowieść, która wyraża i organizuje wierzenia danej społeczności, opowiada zwłaszcza o początkach świata, o
Motyw teatr mundi. Teatr mundi (teatr świata) – koncepcja przypisywana Platonowi zakłada, że świat został stworzony przez istotę wyższą (Demiurgosa), która jest jednocześnie reżyserem dziejących się na nim wydarzeń. Ludzie przypominają aktorów, a czasem nawet marionetki, odgrywające z góry wyznaczoną im rolę.

Tomasz Judym to główny bohater powieści „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego. Dzieło to ukazało się w roku 1900 i uważane jest powszechnie za symbol polskiego modernizmu. Bohaterem jest lekarz, człowiek nauki – już samo to wydaje się sugerować jego związek z ideałami rozumu, logiki i wstrzemięźliwości. Czy lekarze

Ludzie bezdomni. DRAFT. 12th grade. Wenus z Milo. Nike z Samotraki. Ariadna z Ikei. Doktor Judym umawia się z panną Podborską i jej towarzyszkami na
2CgarD.